W miniony weekend Procad Racing Team zaliczył udane regaty z cyklu OMEGA CUP w Pucku - w dodatku regaty o podwyższony, przeliczniku, czyli cenniejsze w aspekcie rankingu z całego sezonu. 12 wyczerpujących wyścigów, ciekawy program szkoleń regatowych na lądzie, wiele protestów - czyli esencja żeglarstwa.
Załoga męska w Omedze Sport zajęła 4 miejsce z 1 ! punktem straty do trzeciego Jędrek Narwal Team, zwyciężył utytułowany Jerzy Nadolny, drugi był Janusz Kordek z LKŻ Sława.
Załoga żeńska mimo problemów sprzętowych (o czym dalej w relacji samej sterniczki) zdobyła doskonałe 3 miejsce.
Maja napisała......
Klątwa wyraźnie została rzucona
Początek sezonu był wielką niewiadomą. Nie znałam konkurencji, nie znałam załogi, nie znałam łódki. Nawet specjalnie akwen, na których rozgrywają się regaty Pucharu Polski w Omedze, nie był mi znany, bo mając Zatokę Gdańską pod nosem, rzadko kiedy przychodzi okazja na uskutecznianie żeglarstwa poza jej wodami.
Sezon regatowy powoli zbliża się ku końcowi, poziom konkurencji został rozpoznany, załoga świetnie zgrana, zaskakuje, ale tylko w pozytywnej formie, a mimo to wszystko, jedna tajemnica nie została jeszcze rozwiązana…klątwa wisząca nad damską załogą PROCAD’a!
Już w wcześniejszych relacjach skarżyłyśmy się na prześladujący nas pech, że co drugie regaty szczęście nas opuszcza i siły nadprzyrodzone wystawiają nas na próbę. I wcale nie chodzi tu o siły natury, która tego lata pozostawia wiele do życzenia.
Regaty w Pucku, Simik Grand Prix w Omedze, przypadły nam jako parzysta impreza tego sezonu. Z jednej strony nasze nastawienie było lekko pesymistyczne, bo przecież dotychczasowe doświadczenie wyraźnie wskazuje na nasz gorszy występ co dwa tygodnie, z drugiej strony wiedziałyśmy, że regaty te są niezwykle ważne, wysoki przelicznik wyników może być niezwykle istotny w walce o medal w Pucharze Polski i musimy wszystko zrobić by przełamać tą dziwną zależność.
Pierwszy wyścig był naszą nadzieją. Choć wiatr był zupełnie inny niż nasze słabowiatrowe prognozy, to po spokojnym starcie, ukończyłyśmy bieg na trzeciej pozycji, w dodatku nie dając się załodze Filipa z Politechniki Gdańskiej. Kolejne biegi, mimo silnego wiatru, kończymy bardzo równo na czwartych i trzecich pozycjach, prawie zawsze przypływając przed Politechniką Gdańską, która w tym dniu wyjątkowo miała zdecydowanie gorszy dzień. Zatem po sobotnich wyścigach jesteśmy pełne optymizmu. Był wiatr, było dużo deszczu i zakończyłyśmy dzień dopiero na piątej pozycji, ale za to w czołówce, z minimalną różnicą do pierwszego Marcina Pacanowskiego z łódki Gandalf. Nic się nie stało, nic się nie urwało, zatem pech musiał odejść.
Drugi dzień był naszym dniem. Pierwszy bieg wygrany po zaciętej walce z Gandalfem i Radosławem Stachurskim. Drugi bieg kończymy na trzecim miejsu, ale przed wszystkimi rywalami, których sobie założyłyśmy. W trzecim biegu do drugiej boi utrzymujemy się na drugiej pozycji, ale nagle naprzeciw wypływa nasz najwierniejszy fun-klub kibiców, z transparentem i okrzykiem „GO-4-GOLD”, zatem nie pozostaje nam nic innego jak prześcignąć pierwszego i zakończyć bieg na pierwszym miejscu z przewagą prawie całej długości dolnej halsówki. Później idzie nieco gorzej, ale cały czas w czołówce. Po sobocie odrzucone są nam biegi 4 i 5 miejsca i kończymy na trzeciej pozycji. Pierwsze cztery miejsca są bardzo ciasne. Na niedziele zapowiedziane dwa wyścigi mogą jeszcze znacznie w kwalifikacji końcowej namieszać.
Przychodzi niedziela. Jest bardzo mgliście, ale wiemy że prędzej czy później będzie słońce a wiatr też zawieje i to bardziej w sile dla nas wskazanej. Pozytywnie nastawione, nie przejmujemy się chwilową odroczką i wprawdzie ciśnienie nas lekkie łapie, no bo pudła jeszcze zaklepanego nie mamy, to proponujemy chłopakom z PROCAD’a krótkie meczowe sparingi na pobliskich bojach przy główkach portu, czekając na opadnięcie mgły i rozpoczęcie niedzielnych startów. Tu muszę dodać, że mecze były bardzo zacięte. Jeden śledź, bieg trwał jakieś maksymalnie 10 min, ale zmęczenie dopadło szybko i po dużej dawce adrenaliny, z tytułu znacznej porcji ostrej rywalizacji, popłynęłyśmy bardzo zadowolone i entuzjastycznie nastawione do portu, by odpocząć przed ostatecznym starciem.
Mgła odeszła, słońce wyszło, pogoda zaczęła zdradzać symptomy lata, wiatr wiał idealnie, równo, nie za słabo, ale też nie za mocno, w sam raz dla wszystkich. Procedura przedstartowa, rozglądamy się gdzie Gandalf, który mógł zrzucić nas z podium, rozglądamy się gdzie Wodna Pasja, której pokonanie z przewagą, dawało nam szansę na drugą pozycję. Start, kocioł, straszne zamieszanie i spadamy do drugiej linii ! Gandalf znacznie przed nami, Wodna Pasja znacznie przed nami. Wszyscy znacznie przed nami, ale… szybkie zebranie się, ocena sytuacji i płynięcie na zmiany. Wykorzystujemy wszystkie zmiany jakie są po drodze, start fatalny, ale na górnej boi jesteśmy tuż za Wodną Pasją i znacznie przed Gandalfem, który jeszcze wdaje się w walkę na boi i kręci karę. Spokojnie płyniemy swoje, plan minimum wykonujemy, więc pozostaje cisnąć do przodu ile się da. Po dolnej boi wszyscy płyną w lewo, my w prawo, przychodzi zmiana, odkładamy się na prawy hals, lekko przywiewa, więc dzielnie wychodzimy na balast, zapominając o wszystkich traumatycznych przeżyciach z Giżycka. Łódka płynie równo, Maja z przodu świetnie pracuje na fali i … KLĄTWA o nas NIE ZAPOMNIAŁA! Nagle trzask, Maja (dziobowa) jak z katapulty leci do wody, masz leci w dół ! Znowu ! Tylko, że tym razem łamie się u podstawy. Jak to możliwe, czy znowu sztag puścił?…, przecież wszystko zostało sumiennie naprawione. Spycha nas na komisję sędziowską, Maja zwinnie wdrapuje się na łódkę. Pomoc już nadpływa, czyli organizacyjne obstawa super, ale… my jesteśmy załamane. Przecież wszystko szło idealnie, pech minął, regaty były nasze, przynajmniej według naszych założeń. Wracamy do portu, wyciągamy łódkę. Ogarnia nas totalna rezygnacja. Widzimy jak nasze miejsce na podium zostaje w sferze marzeń.
Na szczęście ten beznadziejny stan ducha nie trwał długo. Z pomocą przybyli nasi najwierniejsi kibice, rodzice Mai (trymera grota) zaczęli klarować łódkę, Lechu przeliczył wszystkie opcje punktowe i pojawiło się światło w tunelu. Stachu pociesza. Nasze równe pływanie i gwarantowane dwie odrzutki dały nam szansę na to, że może trzeciego miejsca nie stracimy.
Dzięki gorszemu wynikowi Gandalfa w pierwszym biegu, nie straciłyśmy pozycji, ale co najważniejsze, nie podłamałyśmy się, a było blisko. Zatem można tu załogę Gandalfa pocieszyć, że może nie odebrali nam pudła, ale znacznie przyczynili się do utrzymania naszego dobrego samopoczucia i podsycili chęć zdobycia pozycji medalowej w Pucharze Polski w Omedze. A co do klątwy… to do Żywca nie jedziemy…teraz niech szczęśliwa nieparzysta impreza wypadnie nam na Mistrzostwa Polski w Sławie !
Tradycyjnie na koniec słów kilka o samej imprezie. Nagród specjalnie nie było, ale w Pucku nigdy nie ma, za to organizacja super! Ciepły posiłek zawsze zaraz po zejściu z wody. Pomysł na wykłady z przepisów i taktyki regatowej – pierwszorzędny (tu uznanie kieruję szczególnie do trenera z wykładu niedzielnego, który bardzo klarownie i szczegółowo wygłaszał swoje uwagi). A co do sędziowania…w protestach na szczęście udziału nie brałyśmy, więc pod tym kątem wyrokować nie będziemy, ale jeszcze (w swojej niekrótkiej karierze regatowej) nie miałam dotąd okazji spotkać się z sędziami, którzy by byli tak punktualni i tak szybko reagowali na zmiany warunków. Zdecydowanie Państwa Świąć można rekomendować jako profesjonalny zespół sędziowski !
P.S. Wygrała oczywiście załoga Politechniki Gdańskiej, a co do masztu – poszła górna wanta, zatem coś zupełnie innego niż miało pójść.
Pełne wyniki oraz galeria zdjęć dostępne na stronie klasaomega.pl
19 sierpnia 2011
4 sierpnia 2011
II Miejsce dla PRT Ladies w regatach OMEGA CUP w Szczecinie
Po wielu emocjach w Giżycku,
przyszedł czas na start w Szczecinie. Zaledwie jeden weekend przerwy i znowu
trzeba przebyć kolejne ponad 300
km, tym razem nad jezioro Dąbie. Już od środy sprawdzanie
prognozy pogody i zaciskanie kciuków, aby tym razem prognoza się nie spełniła,
aby wbrew wszystkiemu, było pełne słońce i lekki wiaterek ze stałego kierunku.
Lato jednak nie rozpieszcza, przybywamy do Szczecina bardzo późno i dobrze, bo leje
niemiłosiernie. Paki odczepia łódkę od auta i prędko chowamy się w naszym
lokum, suchym, ciepłym i przyjemnym.
Poranek wita nas deszczowy.
Inaczej być nie może, wszystko zgodnie z prognozą. Nawet wiatr nie chce
odpuścić i z chwili na chwilę wzrasta, pozostawiając białe smugi na wodzie, a
czasem nawet tworząc gdzie niegdzie białą grzywę wody na jej powierzchni. Bez
specjalnego zapału zabieramy się za przygotowanie łódki, deszcz odpuszcza, więc
przynajmniej nie leje się nam na głowy, ale świst wiatru średnio nastawia nas
pozytywnie na sobotnie zmagania. Szybkie
otwarcie regat, krótka odprawa i ruszamy do ataku. Do ataku dosłownie, bo
wyjście pod silny wiatr w małym porcie, gdzie woduje się naraz około 30 omeg
nie jest łatwe. Jednym manewr wyjścia wychodzi sprawniej, innym mniej, nam pół
na pół: fok góra, fok dół, wiosło z prawej, wiosło z lewej, miecz dół, miecz
góra (bo za płytko) i ostatecznie kontrolowany ratunek na jednej z łodzi, po
której przeciągamy się do główek wyjścia i prawie spokojnie, bo trzeba jeszcze
pokonać lekki przybój, wypływamy na akwen.
Pierwszy sygnał startowy przygłuszony głosem wiatru gdzieś nam umyka, po flagach próbujemy zorientować się ile czasu pozostało do startu, na wszelki wypadek trzymając się blisko linii startowej, ustawiamy się równo z innymi z przody, jednak startujemy z
lekkim opóźnieniem. Halsówka to walka. Grot na maksa wyluzowany, płyniemy
praktycznie na samym foku. Dolega nam jeszcze lekka trauma po doświadczeniach z
Giżycka i z pewnym oporem wychodzimy na balast. Pierwsza boja, a my jesteśmy w
strasznym ogonie. Kurs półwiatrowy wprowadza pewną dezorientację w prowadzeniu
foka, raz wchodzimy w ślizg, raz hamujemy na przeciw-fali. Tracimy kolejne dwa
miejsca. Kurs z wiatrem idzie już trochę lepiej, nawet „rufa” nie stwarza
większych problemów. Rozglądamy się dookoła. Trzy łódki już leżą, dobra nasza,
ważne by dopłynąć do mety. Nasz najsympatyczniejszy rywal AQUADUO gubi się
nieco na dolnej boi, inni idą w jego ślady i tak kończymy bieg na piątym
miejscu, szczęśliwe, że nie zaliczyłyśmy grzyba. Kolejny start, już bardziej
opanowany, spod boi, praktycznie wychodzimy na pierwszym miejscu. Wybieramy już
więcej grota, włączamy pewną taktykę, i chodź kończymy dopiero na czwartym
miejscu to już czujemy, że to my panowałyśmy nad łódką a nie ona nad nami.
Kolejny bieg, ponownie udany start, wchodzimy w bezpośrednią walkę z załogą z
GABI II. Odpuszczamy im pierwsze zawinienie, odpuszczamy nawet drugie, przy
boi, gdzie ewidentnie nie dają nam miejsca na boi. Trzeciego odpuszczenia win już
nie ma. Załoga GABI II łamie przepis 11, lekceważy nasz protest i mimo, że i
tak kończymy przed nimi, na bardzo dobrej drugiej pozycji, to wyrzucamy ich z
biegu. Kolejne trzy biegi kończymy na podobnych pozycjach, czyli 4, 2, 4, wiatr
z biegu na bieg słabnie wraz z naszym przerażeniem z poranka. Zadowolone
spływamy do brzegu, tam dowiadując się, że ten dzień kończymy na drugim
miejscu, czego z rana się nie spodziewałyśmy. Mamy jednak tą samą ilość punktów
co załoga Tomasza Czuby, a i GABI II depcze nam po piętach, więc idziemy na
wieczorną integrację, wiedząc że kolejny dzień do łatwych nie będzie należał.
Niedziela wita nas wręcz z
prześwitami słońca. Ja ubieram okulary słoneczne, w końcu lato mamy. Chmury jeszcze
wiszą nad nami strasząc deszczem, ale wiatr idealnie dla nas, spokojny, wręcz
„siurkowaty”, więc mamy dużo czasu na wykonanie każdego manewru. Pozostaje
kwestia „kiwek”, które wyszły nam z prawy, bo w końcu od Giżycka wieje i wieje
i nie ma warunków, by je potrenować. Chłopaki z PROCADA dają nam szybki
instruktarz, płynąc na linię startu ostro trenujemy. Wychodzi różnie, ale w
„spokoju siła!”, więc damy radę. Start, wychodzimy zaraz za GABI II, co nas nie
pociesza, ale odległość jest niewielka, więc wszystko do nadrobienia. Załoga
POLITECHNIKI GDAŃSKIEJ, dotąd praktycznie nie pokonana, spóźnia się na start,
więc szansa na pierwszą pozycję dla wszystkich staje się bardziej realna. Walka
o pierwsze miejsce toczy się na pierwszym kursie z wiatrem. GABI II,
UNIWERSYTET JAGIELOŃSKI i my. Filip Pietrzak z Politechniki zbliża się w
niesamowitym tempie. Wszyscy stoją, on wręcz „pędzi”. Szósty, piąty, czwarty…my
w tym czasie wychodzimy na pierwszą pozycję, ale czujemy oddech Filipa na
plecach. Ostatni żużel a Politechnika jest już przy nas. Oni niby wyluzowani,
my niby nie przejęte, ale zaczyna się meczowa walka na metę. Nie dopuszczamy,
aby weszli nam na wewnętrznego na ostatnią boję, po boi, oni próbują nas wziąć
na zwroty. Świadomość, może ćwiczonych z rana, ale wciąż niedoskonałych naszych
„kiwek”, nakazuje zachować wstrzemięźliwość i w bezpośrednią walkę „zwrot na
zwrot” się nie wdajemy. Pozwalamy Filipowi popłynąć w stronę brzegu, w ten
sposób oszczędzamy jeden zwrot. Na przeciwnych halsach stykamy się prawie dziób
rufa, ale wciąż trzymając się lekko z przodu, ostatni zwrot nad Filipem i
dosłownie o metry, ale jednak…udaje się nam ukończyć na pierwszym miejscu. Nie
wiało, ale byłyśmy porządnie zmachane i zadowolone z tak sympatycznego finału i
tak zaciętej ale bardzo kulturalnej walki. W drugim biegu zostajemy
przetrzymane na starcie. Ewidentny mój błąd, niepotrzebna chęć wepchnięcia się
do pierwszej linii, gdy było na to już za późno i stajemy w tratwie.
Wykorzystujemy jednak dobrze zmiany i
kończymy na trzeciej pozycji, trzymając się blisko naszych rywali.
Ostatni bieg, po starcie jesteśmy
przed Filipem, dla nas to dobry znak. Na górnej boi na trzecim miejscu, jednak
blisko GABI II i UNIWERSYTETU JAGIELOŃSKIEGO, z którymi już wcześniej walkę
bezpośrednią wygrałyśmy. Tym razem nie jest łatwo. Rywale się oddalają, my
gonimy, ale do ostatniej boi trzymamy się z tyłu. Widzimy ostrą walkę o
pierwsze miejsce, kierując się zasadą „gdzie dwóch się bije tam trzeci
korzysta” zmieniamy hals na mniej korzystny, jednak na czysty wiatr. Trochę
ryzykujemy, bo AQUADUO jest za nami tuż tuż i ma dużą determinację, by na metę
przybyć przed nami. Taktyka i wyjątkowo zgrabne „kiwki” przynoszą nam sukces w
pięknym stylu. Rzutem na taśmę kończymy na pierwszym miejscu, za nami AQUADUO,
później GABI II i UNIWERSYTET JAGIELOŃSKI.
Kończymy regaty na drugim miejscu,
co daje nam drugie miejsce w klasyfikacji generalnej PUCHARU POLSKI OMEGA CUP
2011. Marzenie nie ziściło się (aby być przed POLITECHNIKĄ GDAŃSKĄ), ale plan
został wykonany. Tendencja, że nieparzyste regaty wiążą się ze stałym sukcesem,
a parzyste z gorszym występem, zostaje zachowana. Oby w Pucku nasz los został
przełamany i pudło zostało ponownie osiągnięte, mimo że impreza ta przypada na
parzystą.
Na koniec muszę dodać, że Centrum
Żeglarskie w Szczecinie, jest bardzo fajnym miejscem na regaty. Obok NORD
CUP’u, ponownie spotkałyśmy się ze sprawną ekipą sędziowską, przemiłą atmosferą
ze strony organizatorów i profesjonalnym przeprowadzeniem imprezy, za co bardzo
dziękujemy.
parzystą.
Na koniec muszę dodać, że Centrum
Żeglarskie w Szczecinie, jest bardzo fajnym miejscem na regaty. Obok NORD
CUP’u, ponownie spotkałyśmy się ze sprawną ekipą sędziowską, przemiłą atmosferą
ze strony organizatorów i profesjonalnym przeprowadzeniem imprezy, za co bardzo
dziękujemy.
Żeglarskie w Szczecinie, jest bardzo fajnym miejscem na regaty. Obok NORD
CUP’u, ponownie spotkałyśmy się ze sprawną ekipą sędziowską, przemiłą atmosferą
ze strony organizatorów i profesjonalnym przeprowadzeniem imprezy, za co bardzo
dziękujemy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)